Św. Idzi a kluski śląskie
Król Flavius ostrożnie stąpał wśród zarośli. Starał się robić to bezszelestnie. Już kilka razy napinał łuk chcąc ustrzelić dorodna łanię, a zwierzę, jakby się z nim bawiąc w ostatniej chwili znikało w zielonej gęstwinie. Wreszcie ją zobaczył. Biegła w stronę jakiejś pieczary, w której chciała się schronić. Zanim zniknęła w mroku groty król wypuścił strzałę. Dobył myśliwskiego noża i ruszył w ślad za zwierzyną. Po chwili stanął jak wryty. Łania przypadła do nóg siwobrodego mężczyzny. W dłoni starca tkwiła strzała, którą Flavius przed chwilą wypuścił z łuku...
Św. Idzi urodził się w połowie VII wieku w Atenach, zmarł we Francji między 720, a 725 rokiem po Chrystusie. Ponoć pochodził z królewskiego rodu, jednak po śmierci rodziców rozdał majątek biedakom. Zasłynął dzięki licznym cudom. Niestety, popularność była dla niego uciążliwa. Dlatego wyruszył do Francji, dotarł aż do źródeł Rodanu i zamieszkał na odludziu, pragnąc w spokoju oddawać cześć Bogu. To tam zaprzyjaźnił się z łanią, która karmiła go swoim mlekiem i tam doszło do niezwykłego spotkania z królem Gotów, Flaviusem. Uczony mąż zrobił na władcy ogromne wrażenie, więc w ramach zadośćuczynienia podarował Idziemu rozległy teren. Pustelnik postawił tam klasztor, który po śmierci św. Idziego zmienił się w sanktuarium St. Gilles (św. Idziego), odwiedzane przez liczne pielgrzymki.
Kult św. Idziego kwitł w średniowiecznej Europie, w Polsce rozpowszechnił się w drugiej połowie XI wieku. Książę Władysław Herman i jego żona Judyta długo nie mogli doczekać się potomka. Biskup poznański Frank doradził książęcej parze, aby wysłać poselstwo do Francji z prośbą o odprawienie modłów w intencji narodzin dziedzica. Opis całego wydarzenia znalazł się w „Kronice polskiej” Galla Anonima. Wielu Czytelników zna ten tekst dzięki znakomitej interpretacji Ewy Demarczyk. Autor opisał okoliczności wyruszenia posłańców, a także bogate dary, wśród których najważniejszy był odlany ze złota posążek wyobrażający noworodka. Modlitwy zostały wysłuchane i niebawem narodził się Bolesław Krzywousty. Nic zatem dziwnego, że w Polsce rozpowszechniło się przysłowie: "Kto pragnie potomstwa zdrowego i miłego, niech prosi Pana Boga przez świętego Idziego." Święty wzywany był więc w przypadku bezpłodności, ale też chorób psychicznych. Był patronem między innymi karmiących matek, rybaków, epileptyków, rozbitków i... handlarzy końmi.
Czy naprawdę najstarszy?
Niepozorny kościółek świętego Idziego sąsiadujący z wrocławską katedrą nazywany jest najstarszym w mieście. To nie do końca prawda. W naszym mieście są świątynie mające znacznie starszą metrykę. Choćby w sąsiedniej katedrze znajdują się elementy pochodzące jeszcze sprzed roku 1000. W przypadku kościółka św. Idziego chodzi o najstarszą świątynią zachowaną w niezmienionej formie. Budowla została ufundowana przez wrocławskiego dziekana Wiktora w latach 20. XIII wieku. Teren ten przylegał do wału obronnego, a dalej od północy płynęła jedna z odnóg Odry. Jej pozostałości to sadzawki nad którymi spacerujemy zwiedzając Ogród Botaniczny.
Filar, który zasłania prezbiterium
Sklepienie nawy pierwotnie wspierało się na jednym filarze. Zniknął on jednak najpewniej podczas remontu po pożarach w XVII lub XVIII stuleciu, gdy nawa otrzymała nowe barokowe sklepienie z lunetami. Nie zmieniono natomiast łuku tęczowego, także wspartego na jednym filarze, a to sprawia, że prezbiterium nie jest dobrze widoczne w kościelnej nawy. Nic dziwnego zatem, że rozwiązanie to nie znalazło kontynuacji. Przecież wierni chcą widzieć kapłana sprawującego ofiarę podczas mszy. W kościelnym wnętrzu po drugiej wojnie światowej znalazł się interesujący zespół osiemnastowiecznych bogato złoconych rzeźb. Wśród nich zobaczymy biczowanie, wizerunki czterech ewangelistów oraz figury Chrystusa, Matki Boskiej i Mojżesza. Kościółek posiada podziemia. Ponoć spoczywa tam książę opolski i biskup wrocławski Jarosław Opolski, żyjący w XII stuleciu.
Budynek podczas oblężenia Wrocławia został zniszczony w 20 procentach, zatem szybko został odremontowany i służył przybywającym do Wrocławia po wojnie Polakom. Fakt ten upamiętnia tablica ku czci pionierów Wrocławia. Podczas powojennego remontu skuto pokrywający kościółek tynk, odsłaniając znakomicie zachowaną oryginalną cegłę i fryz arkadkowy. Postać Chrystusa Frasobliwego, znajdująca się w niszy na prawo od wejścia do świątyni trafiła tam już po wspomnianym remoncie.
Legendarny smak śląskich klusek
Do kościołka przylega słynna Brama Kluskowa, bohaterka najbardziej znanej wrocławskie legendy. Nieopodal Wrocławia, w wiosce Zielony Dąb, mieszkało chłopskie małżeństwo - Konrad i Agnieszka. Była to zgodna, kochająca się para. Na trwałość związku niebagatelny wpływ miał talent kulinarny Agnieszki. Gotowane przez nią kluski śląskie słynęły w całej okolicy, a mąż nieustannie zachwycał się ich niezrównanym smakiem. Niestety, nic nie trwa wiecznie... Przez Śląsk przetoczyła się zaraza. Dżuma zabrała Agnieszkę, a zrozpaczony mąż tęsknił za żoną i za przyrządzanymi przez nią tak wspaniale kluskami. Pewnego razu wybrał się do Wrocławia, gdzie sprzedał plony ze swojego gospodarstwa, a w drodze powrotnej, zmęczony usiadł w cieniu przykościelnej bramy. Gdy zapadł w sen, zjawiła się przed nim jego zmarła żona z miską pełną pachnących przecudnie klusek. Agnieszka powiedziała, że pragnie pocieszyć rozpaczającego męża. Odtąd już nigdy nie zabraknie mu ulubionej potrawy. Jest tylko jeden warunek. Zawsze po posiłku musi w misce pozostać jedna kluska. Niestety, wygłodniały Konrad zaczął wcinać kluski z takim apetytem, że zapomniał o przestrodze. Jednak, gdy próbował zjeść ostatnią kluskę, ta uniosła się z jego łyżki, wylądowała na szczycie arkady, po czym skamieniała. I tak pozostała na wieki. Miska nie napełniła się ponownie. Biedny Konrad... Rozumiem człowieka. Też zjadam wszystkie kluski zrobione przez moją Żonę.
Ostatnie zdanie bez wątpienia także należy do autora tekstu, którym jest pan Juliusz Woźny. Oojjj, rozchodzi się zapach jadła w powietrzu...